Ultrabieganie
Ograniczenia siedzą w naszej głowie…. - relacja Marcina z ultramaratonu Szlakiem Orlich Gniazd
20 października 2015 r.

SOG Ultra czyli Szlak Orlich Gniazd to nowe na naszej mapie zawody choć trasa może być dla wielu osób znana, to dawna Transjura . 2015 rok to pierwsza edycja i mam nadzieję że nie ostatnia. Trasa wiedzie czerwonym szlakiem z Krakowa do Częstochowy.
Na organizowane zawody wpadłem przez przypadek gdzieś w Internecie. Co prawda byłem już zapisany na „ Łemkowynę” ale nadal wahałem się nad wyjazdem. Logistycznie były to trudniejsze zawody, drożej i dalej - tak to można podsumować choć i trasa też jest bardziej wymagająca. Do Krakowa dotarłem busem i na miejscu zawodów byłem już ok. godziny 16-tej. Start był zaplanowany na godzinę 20.00 a więc było wiele czasu na przebranie się, pogadanie z nowo poznanymi ludźmi , medytację, odebranie pakietu startowego.Właśnie, pakiet startowy ! Coś co mnie zaskoczyło i to baaaardzo pozytywnie już na samym początku i pokazało charakter biegu. W skład pakietu wchodziły dwie rzeczy, bardzo dokładna mapa i numer startowy. Jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Bez zbędnego spamu, kolejnych koszulek, gąbek… Jaka cena taki pakiet i o to chodzi. Ubrałem się „ na zimowo” a wiec w grubsze getry i grubszą koszulkę z długim rękawem a na to kurtkę wiatrówkę i jesienną czapkę z rękawiczkami z racji tego że nie było po drodze przepaku ( wcześniej dostarczony worek z ubraniami, jedzeniem, zazwyczaj w połowie trasy ) W plecak wziąłem tylko drugie skarpetki na zmianę i kurtkę przeciw deszczową i to miało wystarczyć. Prognozy mówiły że ma delikatnie popadać w nocy z piątku na sobotę i tyle. Oj jak bardzo się myliły…
Z miejsca zbiórki na linie startu podprowadził nas Konrad Ciuraszkiewicz, znany i ceniony ultras. 10, 9, 8 …odliczamy. Zero - start i poszli…. Na trasie było przewidzianych 7 punktów kontrolno-odżywczych rozmieszczonych co ok. 20 km. Pierwszy punkt był zlokalizowany w m. Pieskowa Skała. Już zaraz po starcie deszcz zweryfikował mój ubiór. Szybka decyzja i zmiana kurtek i tak już do końca. Jak ja się cieszyłem że ubrałem buty trailowe a nie z podeszwą na asfalt a jeszcze dzień przed startem miałem dylemat, podobno trasa nie wymagająca mówili. Mylili się ;) Pierwszy upadek zaliczyłem już po kilkunastu kilometrach. Powalone drzewo chciałem obejść ale nie poszło tak jak chciałem i zaliczyłem wywrotkę. Trochę ubłocony ale szczęśliwy że na szczęście nic się nie stało. Myślę sobie - Marcinie, limit wywrotek już się zakończył. Cały czas padał deszcz. Dobiegłem do pierwszego PKŻ. Warunki spartańskie ale tak już będzie na większości punktów, wolontariusze w swoich samochodach, pożywienie z bagażnika, coraz bardziej mi się to podoba  Warunki żywieniowe jak na … poligonie. Garść rodzynek, kilka ciastek, dolanie wody do butelek i dalej w drogę. Cała trasa przeplatała się las - pola uprawne - wioski i miasteczka - las i tak w kółko. Mam wrażenie że lasu było najwięcej, mokrego lasu. Oznakowanie trasy jak myślicie ? Oczywiście spartańskie !
Organizator zapowiedział już na początku że nie będzie łatwo. Zielone strzałki na asfalcie były tylko na zejściu z asfaltu w las i odwrotnie, w kilku miejscach wisiały też taśmy ostrzegawcze i to by było na tyle. Większość trasy poruszaliśmy się po oznaczeniach PTTK, szlak czerwony, wyszukując ich na drzewach, kamieniach a w wioskach na słupach. Wielkim udogodnieniem był wgrany ślad GPS do zegarka. Nie raz wyciągnął mnie z opresji. Nawet kilka razy zboczyłem ze szlaku ale powiadomienie, szybka analiza mapy, odszukanie znaków i dalsze napieranie. Zegarek okazał się bardzo pomocny. Sobota rano ok. godziny 8, napieram przez jakieś miasteczko i widzę Biedronkę, hmmm, co by tu zjeść ? Wpadłem znając układ sklepu od razu na półkę z wędlinami i wziąłem małą paczkę wędzonych kabanosów, 0,5 L coli i puszkę energetyka. Mina ludzi w kolejce i pani kasjerki bezcenna.
Deszcz padał niemalże całą drogę. Były chwile że padał mocniej a czasami lżej ale wszędobylska wilgoć potrafiła dobić. Pamiętam że w sobotę po południu gdzieś na chwilę wyszło słońce, i to by było na tyle. Na czwartym punkcie w m. Podzamcze spotykam Sebastiana który akurat robi operację chirurgiczną na swoich stopach. Zamieniliśmy kilka zdań i wyruszyliśmy razem na szlak, jak się okazało później, los nas związał już do końca biegu. Ja przebrałem skarpetki , zatankowałem wodę i zjadłem banana. Cofając się troszkę wstecz żeby rozjaśnić co nie co sytuację, od ok. 50-go km biegnę już z kijkami żeby na podejściach odciążyć nogi a w zegarku mam ustawione regularne powiadomienia, co 20 minut picie i co 60 minut jedzenie. A właśnie, jedzenie ! Na ok. setnym kilometrze PKŻ i istne szaleństwo. Dyrektor zawodów ze swoją rodziną się postarał ;) Ciepły makaron z sosem brokułowym, gorąca herbata, ławki na których można usiąść….ehhhh. Paweł ładuje mi przez pół godziny telefon w samochodzie, jego żona dokłada makaronu, córka zajmuje rozmową ale czas szybko mija i czas się zbierać bo lenistwo weźmie górę.
Wiedzieliśmy już że nie ukończymy zawodów przed zachodem słońca, druga nocka z latarkami na głowie może dobić. Las deszczową nocą jest przerażający. Co raz w świetle czołówki widziałem chomika który stał na łapkach i się śmiał <śmiech> , wiewiórki i królika no i węże pod nogami a już szczytem był zaparkowany czerwony opel astra hatchback… Tak, to umysł już płatał figle. Nie było żadnych zwierząt. Sebastian o ile dobrze kojarzę to widział słonia <śmiech>Była już późna noc. Wybiegamy z lasu do jakiejś wioski pewni że to jest Olsztyn czyli ostatni punkt na trasie i gdzie czeka na nas moja rodzina zaopatrzona w gorącą herbatę, kawę i jedzenie. Przez przypadek zauważamy drogowskaz szlaku, Olsztyn 7 km… To mogło dobić już na tym etapie. Takie odcinki biegnie się od - do. Tym DO była gorąca herbata a tu porażka. Postanowiliśmy chwilę odpocząć a że na drodze akurat ukazał się obudowany przystanek PKS to było to . Usiadłem, wyjąłem telefon i poczułem że odpływam. Gwizd w uszach, mdłości, problemy z wymową. Wiedziałem że musze szybko się położyć i unieść nogi wyżej bo stracę świadomość. Pomogło.
Sebastian się pyta czy dzwonić po pogotowie, już nie wiem co odpowiedziałem ale zaprzeczyłem. Szedłem te 7 km jak na skazanie. Znów zwierzęta w lesie, w głowie głos pogotowia. Pytam się Seby, słyszysz karetkę ? Mówi nie... chyba źle ze mną. Dochodzimy wreszcie do Olsztyna k/Czestochowy, nie mylić z tym na Mazurach ;) komitet powitalny z transparentem a ja mówię Anicie, schodzę z trasy… Do celu ok. 16 km a ja mam już dość. Najgorzej ze stopami. Odparzone, mokre, pęcherze i spuchnięta kostka. Aaa właśnie. Ok. setnego kilometra zaczął mnie pobolewać mięsień prostownik długi palców, co podniosę stopę do góry to przeszywający ból rozchodzi się po piszczelu. Apap stał się zbawienny. Noga przestawała boleć ale to tylko dlatego że mózg dostawał informację że już jest ok. Wiedziałem że kontuzję mam murowaną.
W Olsztynie przy cmentarzu na parkingu Anita wybiła mi z głowy zejście z trasy. Gorąca herbata, tak długo wyczekiwana postawiła nas na nogi. Do tego kawa, bułka słodka i nurofen. Zaproponowała także desperadosa na okrzepienie ale tego bym raczej nie zniósł . Przed nami ostatnie 16 km ale był to wariant optymistyczny bo pesymistyczny mówił o 27 km ( były jakieś zmiany na szlaku itd… ) Ostatni etap powoli się zbliżał do końca, wiedzieliśmy już że się uda, że nic nie może nam odebrać naszego celu. Wyszliśmy z lasu i zobaczyliśmy światła ! Jest Częstochowa ale dlaczego tu tak ciemno ! Gdzie jest cywilizacja ! To były najgorsze kilometry. Ok 4 kilometrów przez miasto strasznie się dłużyło a końca nie widać. Dzwonię do Anity, pytam gdzie ta szkoła. Każe iść prosto przez wiadukt, po lewej mijamy w oddali galerię jurajską, już blisko. Widzę swoją ukochaną na ulicy, czeka. Prowadzi nas do szkoły gdzie jest …meta. Szczęśliwi że dotarliśmy. Jest ! Cel osiągnięty ! Na mecie rodzina, przyjaciele , jejku, jak miło ich widzieć. Aśka, Miłosz, Robuś, Maryśka, przyjechali ze Śląska specjalnie żeby mnie przywitać, czuje się wyróżniony. Siadamy na chwilę i kurcze, to już koniec. Tak szybko minęło…
Chciałem podziękować Anicie za wyrozumiałość i wiarę we mnie, przyjaciołom i znajomym za wsparcie na trasie poprzez smsy ( Jędrek ty już wiesz co ) , FB.
Sprzęt wykorzystany na zawodach:
- buty Brooks Cascadia 9
- skarpetki Inov8 ultra race
- getry zimowe Kalenji
- koszulka zimowa Under Armour
- kurtka p.deszczowa z kapturem Quechua ( kosztowała tylko 34,99 a spisała się rewelacyjnie )
- czapka Odlo
- rękawiczki 4F
- zegarek Garmin Fenix3
- plecah Quechua 0-10L
- kijki Fizan Compact
- czołówka Mactronic Epic
- 13 żeli Ale, 3 batony, 2 opakowania żelków PowerBar
- dwa powerbanki, zapasowe baterie
Marcin