Aktualności

Od zera do ‘bohatera’! – relacja Jędrzeja z Biegu Świętojańskiego w Kaliszu

28 czerwca 2014 r.
Ten rok jest dla mnie wyjątkowy pod wieloma względami. Oczywiście priorytetowe znaczenie ma tutaj bieganie. Pamiętam jak zaczynałem w styczniu, gdzie było troszkę śniegu w parku na MOSirze, swoje pierwsze okrążenia. Mijało 6-7 minut i miałem dosyć, a teraz zbliżam się wielkimi krokami do upragnionego celu – maratonu!
Teraz przejdźmy do rzeczy, czyli do wczorajszego biegu, a mianowicie 10 Jubileuszowego Biegu Świętojańskiego od Zmierzchu do Świtu, który odbył się w Kaliszu. Dwa tygodnie przed tym startem przebiegłem swój pierwszy półmaraton w ‘zawodowej’ karierze. Było to dla mnie ciekawe przeżycie, zważywszy na to, iż na treningu maksymalny osiągnięty przeze mnie dystans wynosił 14 km, a tu w końcu jeszcze ponad 7 więcej. Następnego dnia, gdy umysł zaczął trochę świeżej pracować po takim wysiłku, od razu zacząłem szukać kolejnego ciekawego biegu, no i znalazłem – Kalisz. Zapisujemy się!
Mariusz opowiadał mi o biegach w Kaliszu, o tamtejszej atmosferze i zawodach typowo koleżeńskich – namówił mnie. Nadszedł upragniony dzień, około godziny 19:30 wyruszyliśmy w podróż do Kalisza. Zajechaliśmy na 20 minut przed startem. Odebraliśmy szybko numer startowy, swoją drogą bardzo ciekawy, i poszliśmy się raz dwa przebrać do auta.
W końcu nadszedł ten moment, w którym przestałem odczuwać wszelaki stres przed startem, a wręcz nie mogłem się doczekać momentu odliczania! Nadeszła godzina 21:20 – lecimy. Na linii startu według listy zameldowało się 79 osób, część z nich pokonywała trasę za pomocą kijków czy też rowerów. Ciekawym elementem tego biegu było to, że w każdym dowolnym momencie można było zejść z trasy, odpocząć chwilkę, zjeść coś czy też się napić, żeby po chwili móc znów wrócić na trasę. Nikt nie liczył tutaj czasu, wygrywał ten kto pokonał największą ilość kilometrów. Lecieliśmy z Mariuszem swoim tempem około 5:30 – 5:40. Bieg typowo treningowy, trochę rozmów i wymiany doświadczenia między zawodnikami, trochę rywalizacji w pokonywaniu własnych słabości. Pierwszego małego pit stopa zrobiliśmy po pokonaniu czterech okrążeń, czyli 12 km. Szybkie zażycie żelu, popicie energetykiem, jakieś małe rozciąganie i lecimy dalej. Biegło mi się bardzo dobrze, równe tempo, bardzo spokojny oddech no i o dziwo żaden ból mi nie dokuczał, bo wiadomo bywa z moim ciałem również. Psychika też sobie jakoś dawała radę, Mariusz coś o tym wie!  Kolejny pit stop zaplanowaliśmy sobie na dystansie półmaratońskim, regułka ta sama – żel, picie, rozciąganie i lecimy dalej. W tym momencie dobroduszny Mariusz pożyczył mi kurtkę, gdyż zaczęło się robić dość zimno, a dodatkowo ciemno, co miało swój klimat. Powiedziałem Mariuszowi, żeby teraz leciał już swoim tempem – w końcu on chciał pokonać maraton, a ja jedynie, albo aż 30 km. A więc ruszyłem samotnie, by pokonać jeszcze trzy kółka. Tempo na pierwszym nie spadało, leciałem sobie spokojnie swoim tempem. W niektórych miejscach trasa była nieoświetlona, ale dobrze, że miałem swoją małą latareczkę, zawsze to coś! Minąłem 24 km, wciągnąłem kawałek banana, popiłem wodą i ruszyłem dalej. W pewnym momencie odczułem już ból nóg, w końcu miałem do tego prawo, a co za tym idzie tempo zaczęło troszkę spadać. 27 km – znów to samo, banan i woda i popędziłem dalej. W końcu zostało już tak niewiele do upragnionego celu! Zleciało na szczęście dość szybko, a meta zbliżała się wielkimi krokami. No i koniec! Zgłaszam pani, że to by było na tyle, zapisała moje nazwisko wraz z dystansem, który trzeba było samemu kontrolować – przecież kto by chciał oszukiwać samego siebie…
Odebrałem medal i poszedłem na skrzyżowanie wypatrywać Mariusza. Nogi stawały się coraz cięższe, a minuty coraz dłuższe. Ale jest, oto on! Biegnie nasz ultra dystansowiec :) Poszliśmy do auta, przebrałem się, resztkami sił zawinąłem swe zmęczone ciało czym się da i położyłem się na pace dostawczaka i tak leżałem sobie godzinę. Czekając na Mariusza zdążyłem się porozciągać i porozmyślać nad wszystkim co osiągnąłem przez te pół roku… Jestem z siebie dumny! Chcę więcej!
Teraz już tylko maraton!!
Z pozdrowieniami
Jędrzej
profil Jędrzeja