Manchester Maraton - relacja Mario
10 kwietnia 2017 r.
Minął tydzień od startu w Manchester Maraton, dopiero dziś zebrałem się do napisania kilku zdań. Od dłuższego czasu już nic nie pisałem, z dwóch powodów ograniczyłem starty do minimum. Kilka zmian w życiu przyczyniło się do zaniedbania pisania, Najważniejsze, że znajduje czas na treningi, są one dla mnie bardzo ważne. To jedyny stan w ciągu dnia, gdzie czuje się najlepiej i chociaż trudno czasem po całym dniu pracy wyjść pobiegać, to jednak jest coś, co mnie zmusza do tego, w tym, cele które sobie stawiam. Droga do nich czasem jest ciężka, ale warta wytrwania, wszystko trzeba w życiu zaplanować.
Od początku. Grudzień 2016 r. nie był dla mnie miesiącem biegowym, wykonałem kilka treningów, ale bardziej, żeby poczuć się lepiej, niż jako część jakiegoś planu. Wszystko zmieniło się 1 stycznia 2017 r. Dd jakiegoś czasu mieszkam w Wielkiej Brytanii. W ten dzień, mimo że pogoda była bardzo deszczowa, rano postanowiłem, że nowy rok zacznę mocnym akcentem biegowym. Wyszedłem na zwykły trening z niezwykłym jego skutkiem. Biegło mi się wyjątkowo dobrze, jak to przy każdym treningu setki myśli przechodzą przez głowę, wyłapuję te najlepsze. A w nich jedna - wykonać plan. Plan pod co? Znalazłem niedaleko mnie zawody biegowe na dystansie półmaratonu Hillingdon Half Marathon 19 lutego. Trochę trudno w półtora miesiąca zrobić coś konkretnego. Jednak zaryzykowałem, plan układałem z tygodnia na tydzień, wedle swojego wyczucia, jednostki treningowe nakładałem tak, że każdy tydzień był zakończony innym kilometrażem i intensywnością treningów. Przyniosło to rezultat - 19 lutego półmaraton zakończony wynikiem 1:24:13 Zmotywowało mnie to podjęcia startu w maratonie. Nie wiedziałem jeszcze kiedy i gdzie. Tego dystansu nie biegłem od marca 2015 r., gdzie w Los Angeles pobiegłem z czasem 3:46:52, natomiast mój rekord życiowy miałem z Maratonu Warszawskiego z 2014 r. - czas 3:32:45. Te czasy są dobre, jednak wiedziałem, że stać mnie na znacznie więcej, zwłaszcza, że w ostatnim czasie treningi stały się moją mekką, motywowały mnie. W ciągu tygodnia po starcie w półmaratonie podąłem decyzję o starcie w Manchester Marathon. W pierwszej kolejności przenalizowałem dotychczasowe treningi i wprowadziłem kilka zmian. Mocne treningi tempowe, biegi ciągłe jednak nie dłuższe niż 27 km, ale po których wykonaniu nie wiedziałem, jaki mamy dzień :) Interwały i podbiegi. Wszystko składałem każdego tygodnia, w różnych kombinacjach i obciążeniu. Nie zrobiłem więcej niż 75 km tygodniowo, każdy tydzień był inny. W połowie marca wiedziałem, że będę w stanie walczyć o wynik poniżej 3 h. Prawdę mówiąc tylko to mnie interesowało, nie wyobrażam sobie innego czasu. Może to troszkę arogancie, ale takie jest bieganie. Chcę biegać szybciej, chciałem maraton przebiec poniżej 3h, to był mój cel. Sam start w maratonie był dla mnie również symboliczny, dzień wcześniej miałem swoje 32 urodziny. Począwszy od tego dnia wszystko w życiu każdego dnia chcę układać do perfekcji - mojej własnej oczywiście :)
1 kwietnia to dla mnie jak nowy rok kalendarzowy. 1 kwietnia wyjechałem z Londynu do Manchesteru, po około 5 h byłem na miejscu. Miasto przywitało mnie dość imprezowo, była sobota wieczór, wszystko dookoła pulsowało życiem, włącznie z Hostelem, w którym się zameldowałem. Przez chwile zastanawiałem się czy zasnę, jednak po godzinie 1, wszystko się unormowało, tylko z za okna dolatywał rytm muzyki z klubów. Wstałem o godzinie 6, zjałlem symboliczne śniadanie maratończyka - bułka z dżemem, dołożyłem pączka. Tramwajem miejskim dojechałem na Old Traford - tutaj poczułem moc maratonu. Około 10.000 biegaczy, strefy startowe. Czułem się wyśmienicie, oddałem depozyt, wybrałem się na start, krótka rozgrzewka. Wiedząc, że na trasie są punkty z żelami, nie brałem balastu ze sobą. Aby złamać 3h w maratonie trzeba ten dystans przebiec w tempie 4:15 na km. Wszystko jest fajnie, tylko jak to w maratonie - po 30 km zaczyna się bieg. Podchodząc troszkę ambitnie, postanowiłem, że będę biegł w tempie 4:10. a wszystko się zweryfikuje po około 2 godzinach, czy byłem przygotowany.
Wystartowaliśmy. Trudno opisać bieg uliczny sam w sobie, trasa nie była atrakcyjna, nie prowadziła przez centrum miasta, tylko jego obrzeżami. Ja sam skupiłem się tylko i wyłącznie na tempie przyjmowaniu wody i żeli. Tempo, które sobie założyłem przed startem uciekło na drugi plan, uznałem że 2-3 sekundy nie zrobią różnicy. Czas jak i dystans szybko mijał, w połowie miałem czas 1:27:45 - tutaj tempo oscylowało w granicach 4:07 - 4:08, byłem zadowolony i zastanawiałem się, jak długo to wytrzymam, Przy takim tempie skończyłbym maraton w około 2:55. Jednak z doświadczenia czekałem i przyszedł kryzys energetyczny. Zwłaszcza, że na 21 km miałem dość spory wiadukt do pokonania, na którym coś już poczułem. Jednak trasa była tak ułożona, że zaraz na zbiegu z wiaduktu kibice dopingowali zawodników, a to jest coś, co uskrzydla. Nie zwalniałem - na 30 km tempo 4:08, czas 2:04. Jestem zadowolony, czuje się dobrze, brak oznak zmęczenia mięśni. Często miałem tak, że skurcze weryfikowały moje tempo, nie w tym przypadku. Tempo zaczęło psuć się po 35 km. Tutaj już najważniejszym treningiem jest motywacja. Przyszedł czas na maraton. Zacisnąłem zęby z myślą, że się nie poddam. Odliczałem km jeden za drugim. Skoro wytrzymałem 35 km, wytrzymam jeszcze 7 km. Powtarzałem sobie - to tylko 7 km, tylko 6 km, tylko 5 km, 38-40 km był dla mnie koszmarem. Wydawało mi się, że bardzo zwolniłem i nogi odmówią dalszej współpracy. Tempo na tych kilometrach spadło do 4:19- 4:20, na ostatnim punkcie upadł mi żel. Pewnie i tak mi by nic nie pomógł, ale szybko się schyliłem, podnosząc go. Może tak miało być, ta chwila jakby była momentem, w którym zebrałem siły i zacząłem przyśpieszać, ostatnia prosta to około 700 m, ciągnęła się strasznie, jednak spoglądając na zegarek, byłem bezpieczny, tempo z biegu 4:10. Wbiegam na metę, widzę czas 2:56:14, jestem bardzo szczęśliwi. Nie ukrywam, że było to moje marzenie w tym dniu, które sam spełniłem.
Wypracowałem treningami, czasem pracując po 10 h w ciągu dnia, kolejne 2h wieczorem spędzałem na bieżni biegając w koło, czasem o wschodzie słońca zaczynałem treningi, czasem w deszczu kończyłem. Nie poddając się mając cel, motywując się.
Mario