Aktualności

Podsumowanie sezonu 2016 - Piotrek

3 stycznia 2017 r.
Gdzie jest Piechu…
No właśnie… gdzie jest Piechu, dyżurny-w-ruchu… ? Nie mogłem się zebrać do pisania przez kilka miesięcy. Miałem dziwny rok, nie najgorszy ale… Po pierwsze kontuzja, z którą wszedłem w nowy sezon i nie chciała się zaleczyć. Nie mogłem rozwinąć skrzydeł, pomimo chęci i prób ciężkiej pracy niewiele z tego wychodziło podczas startów. Kiedy już miałem koncepcję by się z Wami podzielić moimi wrażeniami to… odszedł mój Tata i… jakoś tak straciłem zupełnie wenę.
Powoli zbliżamy się do końca roku, pomyślałem o jakimś podsumowaniu. Trochę się już poukładało… więc zasiadłem do komputera :)
Ostatni mój wpis dotyczył maratonu w Łodzi. Po tych zawodach kilka dni dochodziłem do siebie by wrócić do treningów ale… kontuzja nie dawała za wygraną. Kolejny start to Bieg Ulicą Piotrkowską na 10 km. Totalna klapa… Nie przygotowany i bez motywacji stanąłem na starcie. Pierwsze kilka kilometrów miałem nadzieje na jakiś przyzwoity czas ale… Na mecie zameldowałem się z wynikiem 45 min 37 sek i do tego zmordowany. No nie szło cholera… nie szło.
Następne zawody to Nocny Wrocław Półmaraton. Uwielbiam tam biegać. Magia tego miasta, nocny klimat, szybka trasa, ogromna ilość startujących. Same superlatywy. Pojechaliśmy kilkoma autami. Ze mną Iwona, Jędrek, Rafał i Witek. Po drodze natknęliśmy się na ulewę. To był ciepły, czerwcowy dzień ale deszcz nas troszkę zaniepokoił. Na miejscu spotkaliśmy się z resztą ekipy Sieradz Biega. Standardowo : odbiór pakietów, zwiedzanie Expo, chwila na żarty, rozluźnienie i.. na rozgrzewkę.
Ogrom zawodników robił wrażenie, ponad 10 tysięcy uśmiechniętych ludków na starcie. Dochodziła godz.22-ga, już dawno było po deszczu, ciepło, przyjemnie. Oświetlone na kolorowo i spowite mgłą pola marsowe, obok których czekaliśmy na wystrzał startera, napawały jakąś magią, trochę bajkowo-filmowym klimatem. Ustawiliśmy się w strefie 2:10. Zdawałem sobie sprawę, że nic ciekawego w tym dniu nie nabiegam. Postanowiłem więc pomóc Iwonie (mojej żonie), która właśnie debiutowała w półmaratonie. Rozpisałem w domu plan biegu, każdy kilometr ,każdy zakręt na złamanie 2 godz 10 minut i chciałem ją poprowadzić. Z mojej oferty postanowiła skorzystać również Ola i Kuba.
Punktualnie o 22-ej wystartowaliśmy. Jak zwykle na takim wielotysięcznym biegu, z początku to gwar, rozmowy, śmiechy i uzgadnianie strategii. Biegliśmy we czwórkę oświetlonymi ulicami Wrocławia, pośród ogromnej masy zawodników. Organizatorzy zapewnili przeróżne atrakcje na trasie, nawet orkiestrę symfoniczną w okolicach Dworca Głównego. Pokonywaliśmy kolejne kilometry. Dziewczyny dzielnie trzymały tempo, zadowolone, pełne energii. Zbliżaliśmy się w okolice Starego Miasta, Uniwersytetu… Nagle słyszę z oddali skandowanie kilkunastu głosów : ,,gdzie jest Piechu… gdzie jest Piechu…. Gdzie jest Piechu !!!” :) To mój syn Jakub z ekipą przyjaciół urządził nam punkt kibicowania. Zrobił z desek konstrukcję, na której zawiesili prześcieradło z napisem ,,PIECHU DAJESZ” :) ...Jak ja żałowałem, że w tym dniu nie mogłem dać z siebie wszystkiego, ech… Jednak radość z powodu takiego wsparcia była ogromna. Wybiegłem z szyku i popędziłem na chodnik do grupy tej wspaniałej młodzieży. Przybiliśmy piątki, dostałem nawet propozycję ,,łyka piwa” hehe, po czym wróciłem na trasę zawodów. Za chwilę słyszę za sobą kroki King Konga… ciężkie, miarowe, szybkie… No tak, mój synek z tą ogromną flagą postanowił kawałeczek pobiec z nami ...,, Tata dajesz, dajesz… mama ładnie, ładnie, tak trzymaj "… Ech, ta młodzieńcza fantazja… Jeszcze raz ,,piątka” i rozstaliśmy się. Po kilkunastu minutach znowu słyszę ,,gdzie jest Piechu!”(… co jest?… )Trasa biegu była tak ułożona, że wróciliśmy w okolicę Starego Miasta a nasza młodzież postanowiła pokibicować nam jeszcze troszkę. To było miłe, wspaniałe, zaskakujące. Dziękuję Wam baaaardzo przy okazji . Tymczasem mijały kolejne kilometry, kolejne ulice, mosty, podbiegi… Zmęczenie powolutku zaczęło odciskać swoje piętno na buźkach ,,moich” dziewczyn. Wybrałem opcje tempa narastającego. Wszystko szło zgodnie z planem a nawet z lekkim zapasem. 18 kilometr to już nie żarty. Dopingowałem dziewczyny, zachęcałem by przyspieszyły. Sięgnęło mi się za to ;) ale w takim momencie wszystko jest dozwolone (prawie) . Zbliżaliśmy się do stadionu olimpijskiego a tym samym do mety. Jeszcze tylko 500 metrów. Dopingowałem i poganiałem moje towarzyszki z całych sił, wiedziałem że jest dobrze… bardzo dobrze. Przed metą szarmancko przepuściłem panie przodem. Było kilka minut po północy gdy zameldowaliśmy się na mecie. 2 godz. 6 min. 41 sek … piękny czas. Dziewczyny potwornie zmęczone pochylały głowę by założyć im medal. Uwielbiam ten moment. Gratulacje, wzajemne uściski, ktoś nam zrobił zdjęcie… Poszliśmy coś przekąsić, napić się, poszukać resztę ekipy.
Wyjechaliśmy z Wrocławia ok. 2-ej. Po drodze jeszcze do Mc na żarcie… dziś można, żadnej diety hehe. Kierunek Sieradz, wjechaliśmy na S-8. Autostrada o tej godzinie była prawie pusta. Iwonka przykryła się kocem i zasnęła. Ja rozsadowiłem się w fotelu, ustawiłem tempomat na 160… miarowy pomruk 220- konnego silnika mojego Mieczysława wprawił mnie w przyjemny nastrój podróżowania. Pierwsze promienie słońca przecięły horyzont, zapodałem Led Zeppelin, podkręciłem radio… Stairway to Heaven… i ochrypły głos Roberta Plant'a zrobił swoje. Chłopaki z tyłu zaczęli dyskutować o muzyce … o klasykach muzyki. Jędrkowi tez się te starocie spodobały. … Whole lotta love … genialne rify Jimmy’ego Page’a i przejmujący wokal Planta… Droga mijała przyjemnie, przy muzyce, świetnym towarzystwie gnaliśmy w kierunku wschodzącego słońca. Do Sieradza dotarliśmy o świcie, było słonecznie i cieplutko. To była fantastyczna noc, świetne zawody. Warto było pojechać…
Po ,,Nocnym Wrocławiu” wystartowałem jeszcze w ,,Sztafetowym Maratonie Szakala” na początku lipca. Lubię te zawody ponieważ możemy wzajemnie się obserwować, wspierać, kibicować. Podczas oczekiwania na swoją zmianę panuje fantastyczna piknikowo-sportowa atmosfera.
Kolejne miesiące treningowe to amplituda odpuszczania i nasilania się kontuzji mojego kolana. Cały czas trenowałem ale… to jakby nosić wodę w dziurawym dzbanku. Nie ma o czym pisać. Trudny okres u sportowca.
Z początkiem września kilkumiesięczne ćwiczenia rozciągające, rehabilitacja i wprowadzenie nowych środków zaczęło przynosić efekty. Kolano powoli odpuszczało. Zacząłem mocniej i regularnie trenować. Zapisałem się na zawody. Wybrałem ,,Biegi Ulicami Sieradza”. Umówiłem się z siostrzeńcem Łukaszem , że wspólnie wystartujemy. Łukasz trenował w tym samym klubie co ja w młodości. Kiedy był dzieckiem zachęcałem go do biegania, jeździliśmy na różne imprezy sportowe. Jednak nigdy nie mieliśmy okazji razem pobiegać. Tak jakoś wyszło. Spotkaliśmy się u mnie dzień przed startem. Zrobiliśmy rozruch po przygotowanej trasie biegu. Nazajutrz całą rodziną z maluchami Łukasza udaliśmy się na start. Całkiem dobrze mi poszło, pierwszy kilometr biegliśmy razem ale… młodość ma swoje prawa… widziałem tylko oddalającą się czerwoną koszulkę i charakterystyczną sylwetkę siostrzeńca :) Przy okazji gratuluję ładnego czasu, pomimo wiatru i nie najszybszej trasy. Wracając do mnie to 40 min 22 sek zadowoliło w zupełności . Taki optymistyczny akcent na końcówce niezbyt udanego roku.
Po tym biegu zakończyłem tegoroczny sezon. Zrobiłem sobie 2-tygodniowe roztrenowanie i w połowie listopada rozpocząłem długi plan treningowy do wiosennego maratonu. Wybrałem ORLEN Warsaw Marathon 23 kwietnia 2017. 3 tygodnie wcześniej wystartuję testowo w Pabianickim Półmaratonie. Zapewne pobiegnę gdzieś na 10 km by określić stopień wytrenowania wczesną wiosną. Oczywiście nie zabraknie mnie też na trasie Nocny Wrocław Półmaraton. Najważniejsze to aby obecna kontuzja przeszła zupełnie do historii oraz by nie pojawiły się nowe. Wtedy formę wypracuję sam :).
Życzę wszystkim mnóstwo zdrowia i ogrom szczęścia.
Pozdrawiam serdecznie.
Piotrek. (Piechu)
blog   
profil, wyniki, zdjęcia