Relacja Artura z maratonu w Dębnie
12 kwietnia 2015 r.
Dębno to jeden z dwóch – obok Poznania - maratonów, do których zbieram się od 3 lat. W sumie najdalej położony (ok. 400 km). Jakoś nie chciało się jechać tak daleko. Ale w tym roku postanowiłem spróbować, wabiony perspektywą jednej z najszybszych tras maratońskich na świecie. Słyszałem, że to nieco podupadający maraton, ale ciągle elitarny, cieszący się uznaniem maratończyków od wielu lat. Po wzięciu udziału w zawodach, podzielam te opinie. Miasto żyło zawodami.
Wybraliśmy się więc z kolegami z Bieging Team Zelów do tej biegowej mekki. Podróż długa, ale w miłym towarzystwie minęła w miarę szybko.
Miasto niewielkie, aż dziw, że od ponad 40 lat dają tam radę organizować maraton. Ale od razu widać profesjonalne podejście do organizacji. Odbiór pakietów sprawny, pakiet startowy bogaty (choć z drugiej strony startowe jest chyba najdroższe spośród wszystkich maratonów w Polsce, więc wypadałoby coś dać nam biegaczom w zamian :) ). Noc w hotelu, rozmowy o biegu, nawadnianie, w miarę spokojna noc i dzień startu.
Teraz nieco o biegu. Plan do Dębna zrealizowałem w 85%. Wypadły 2 tygodnie, więc nie udało się do końca przygotować. Odbiło się to na ostatnich 5 km maratonu. Planem było złamanie 3.15, ale brałem i 3.20-3.25 przed startem.
Słowem, które najczęściej padało w przeddzień startu i w dniu zawodów było słowo „wiatr”. Do wiatru jestem przyzwyczajony, więc wydawał mi się sprawą drugorzędną. Jakieś tam porywy przed biegiem były, ale bez przesady.
Ruszyliśmy. Pierwsza część dystansu prosta, nieco z górki, biegło się miło i przyjemnie. 10 km – 45.20. Dużo za szybko. Krótka analiza w głowie i decyzja – czemu nie zaryzykować i nie iść w tym tempie. 21 km – 1.34.43. Rewelacja :) Jak utrzymam, złamię 3.10. Nogi ciągle „podawały”.
Ciągnę więc dalej w tempie ok. 4.30. Znów wybiegamy za Dębno. Wiatr, który nie przeszkadzał tak bardzo w pierwszej części biegu, zaczyna jednak doskwierać. Na 22 km zaczynam czuć narzucone tempo. Ale do 30 km utrzymuję je na wynik w granicach 3.10.30. Czekam, kiedy mnie „trzepnie”, bo zawsze wcześniej czy później to następuje :). Do 35 km w miarę daję radę. Wiatr przeszkadza już bardzo wyraźnie. Tempo spada do 4.39 – 4.45, ale ciągle biegnę na 3.11-3.12. Nogi są ciężkie. Wydaje się, że biegnę szybko, ale na kolejnych km sprawdzam zegarek, a tam tempo spada. Na 39 km spada już do 5.05. Trzy ostatnie kilometry to bieg w tempie ok. 5.30-5.40. Tu wychodzi te brakujące 15% z planu treningowego do Dębna. Ostatnie 10 km to strata ponad 4 minut. Szkoda, ale co zrobić – tak w maratonach bywa. Nie dało się biec szybciej. W pewnym momencie zaczynam się obawiać, że wpadnę na metę kilka sekund po 3.15, więc przyciskam ostatnie 300-400 m i padam na mecie. Jak zawsze :). Ale wiem, ze 3.15 złamałem.
Wynik cieszy, choć to tylko kolejny etap do złamania 3.00 w maratonie. Będzie to trudne, latka lecą, ale trzeba mieć cel i wierzyć w jego realizację.
Następny maraton dopiero we wrześniu. Kilka pomysłów na odpowiednie przygotowanie już jest :)