Aktualności

Włoska przygodza - Relacja Marcina z Bergamo

1 sierpnia 2018 r.
Zawody w Bergamo upatrzyłem sobie już w tamtym roku widząc gdzieś reklamę w internecie a upewniłem się w swoim postanowieniu po tym jak nie wylosowali mnie do UTMB po raz drugi. Orobie Ultra Trail ( OUT ) to 140 km i 9500 m w górę, najdłuższy dystans festiwalu. Jest jeszcze Gran Trail Orobie ( GTO ) 70 km i 4200 m up oraz Bergamo Urban Trail (BUT) 20 km i 700m up. Reklamowali się jako najtrudniejszy techniczny szlak w Alpach. Postanowiłem się o tym przekonać i zapisałem się na zawody. Kolejny powód do startu to odwiedziny rodziny w okolicach Como a więc niecałe 90 km od Bergamo. Przyjemne z pożytecznym, urlop i zawody w jednym :)
Dzień przed startem umówiłem się z Piotrkiem Rolbieckim w biurze zawodów na odbiór pakietów. Nie było za wiele osób a sprawdzanie sprzętu obowiązkowego było bardzo skrupulatne. Sędziowie zaczęli się za bardzo przyglądać mojej kurtce i kręcili głowami że za cienka, za słaba i w ogóle. Tłumaczyliśmy im że ma wszystkie potrzebne parametry i przechodzi kontrolę na UTMB. Jakoś się udało. Pakiet startowy jak na zagraniczne zawody bardzo fajny, było m.in. 2x piwo dedykowane zawodnikom, ręcznik Hoka One One, czapeczka trackerka z logo zawodów i okulary Salice, renomowanej włoskiej firmy.
Na start do miejscowości Clusone dojechaliśmy autokarami podstawionymi przez organizatorów ( dodatkowo płatne 5 € ) Byliśmy ok. godziny 9.00 a start był zapowiedziany na 10.00. Było troszkę czasu żeby poczuć klimat zawodów, porozmawiać z zawodnikami, sprawdzić sprzęt. Każdy z nas był wyposażony w nadajnik GPS i na starcie trzeba było podejść do obsługi zawodów , włączyć go i odhaczyć się na liście. Przez to start się opóźnił o kilka minut ale to szczegół.
Od samego początku biegłem z Piotrkiem, tak ustaliliśmy że trzymamy się razem. Zakładane tempo miało być podobne ale jak się okazało już na samym początku słabłem. Spore podejście pod pierwsze wzniesienie, ponad 30-sto stopniowy upał dał się we znaki. Zacząłem się strasznie pocić co nigdy mi się nie zdarzało. Dobrze że punkty odżywcze były co kilka kilometrów ! Tak, co kilka, średnio 6,37 km ! Do zapowiadanych 23 punktów można jeszcze dodać wystawione przez wolontariuszy ( sędziów) na szczytach, przełęczach czy innych newralgicznych punktach, było wg mnie ok. 35-40 miejsc gdzie była woda a jeszcze do tego dochodziły liczne strumienie. Punkty żywieniowe były o oznaczeniu Light, Medium i Heavy. Na każdym z nich była woda, izotonic, Cola czy herbata a dodatkowo na Medium ciastka i owoce, kawa. Na Heavy dochodziły kanapki z dżemem czy szynką, ser, arbuzy ( moje paliwo ) i gorące posiłki. Niestety, tylko pasta. Pasta czyli po włosku makaron, polany ( niby zupo podobnym - soup ) wodą i posypany parmezanem. Na niektórych punktach była jeszcze oliwa i raz znalazłem sos pomidorowy. Nie był to mój przysmak ale trzeba było jeść żeby móc biec, nawet na siłę. Brakowało wykwintnych dań z Polski np. pieczonych ziemniaków, bigosu czy pomidorówki ale i tak punkty oceniam na dobrą piątkę, tu tak się po prostu je.
Tak, pierwsze podejście, punkt na 12,5 km a w górę już 1560m ! Niezły wycisk na początek. Jak dodać do tego wysokość 1820 m.npm. wąską ścieżkę na grani szerokości ok. 1 m , po lewej urwisko kilkaset metrów a po prawej przepaść to momentami zacząłem iść na czterech łapach zastanawiając się co ja tutaj robię. Jeden niewłaściwy ruch i można pożegnać się z życiem. Cieszyłem się że miałem kijki którymi się asekurowałem nawet zbiegając w dół czego w polskich górach nie robię. Na 16-tym kilometrze niespodziewanie dostałem skurczy w obydwu nogach, pachwiny i dwójki drżały i napinały się jednocześnie. Co jest ? Ja nigdy nie mam skurczy ! Czarne myśli przed oczami że już po zawodach, no bo jak to dalej będzie ? Wziąłem tabletkę z minerałami i z duszą na ramieniu ruszyłem dalej. Na punkcie „wyczaiłem” napój o nazwie „Sali”, był to słony izotonic. Strzał w dziesiątkę bo bardzo mi posmakował i uzupełniał wypłukane elektrolity, do tego Cola. Po 25 kilometrach miałem już w nogach 2500 m przewyższenia, dużo, nie pamiętam żebym tyle zrobił dotychczas. Skurcze już nie powróciły na szczęście. Pierwszy przepak był w miejscowości Valbondione na 41-ym kilometrze. Piotrek do mnie dzwoni i pyta gdzie jestem bo on już się relaksuje na dole w miasteczku a ja? No cóż, ok 5 km i z tysiąc w dół. Tyle miałem do niego straty. Jak dobiegłem to jego już nie było. Ubrałem świeżą koszulkę, buff, zjadłem makaron i podładowałem zegarek. Czas wyruszać dalej w drogę. Trochę obawiałem się sędziów na punkcie co powiedzą na moje zakrwawione przedramienia, na szczęście nie widzieli ;) Tak, zaliczyłem kilka potknięć ale i trzy upadki. Jeden był na prędkości z lądowaniem szczupakiem na kamieniach. Po nim miałem ziemię w ustach a więc było bardzo bliskie spotkanie. Kolana na szczęście całe ale to doświadczenie w „plank’u „pomogło przy upadku :D Sprawdzone buty, w których pokonałem B7S niestety na mokrych kamieniach nie dały rady, ślizgałem się jak na łyżwach. Oczywiście zapomniałem przełożyć sznurówki na ostatnią dziurkę co spowodowało przesunięcie się stup za bardzo do przodu. Na obecną chwilę prawdopodobnie pożegnam się z dużymi paznokciami…
Piękne widoki rekompensowały wszystko. O bólu zapominałem i przenosiłem się myślami w magiczne miejsca. Jak ja bym chciał tutaj mieszkać ! Na trasie spotkałem wiele zwierząt hodowlanych ale też i dzikich. Były owce, konie, osły, krowy, byki i kozica :) która mnie trochę wystraszyła w ciemności. Był to bardzo trudny odcinek z licznymi linami asekurującymi których się trzymałem. Zastanawiałem się czy czołowi zawodnicy też się asekurują czy jednak pędzą na złamanie karku. Jak postanowiłem w nocy już po pierwszym upadku że nie będę biegł. Tylko szedłem i momentami miałem dylemat gdzie stanąć żeby się nie przenieść na tamten świat. W nocy w jednym z punktów, bodajże w schronisku Brunone na 2285 m.npm. ubrałem kurtkę i długie spodnie bo temperatura spadła do ok. 10 stopni i mocno wiało. Zjadłem tu makaron i stwierdziłem że odpocznę. Ustawiłem budzik na godzinę 0.30 a była 0.05. Wolontariusz przykrył mnie kocem i na ławce starałem się zasnąć. Spać się nie dało ale podładowało mi akumulatorki.
Bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie kibice. Nie spodziewałem się takiego entuzjazmu z ich strony. Gdzieś tam słyszałem że w Alpach trail running to niemalże sport narodowy ale to co robili to będę pamiętał do końca życia. Wszędzie doping, okrzyki „ alle alle”, „ forza forza” . Kibice byli na CAŁEJ trasie ! Wbiegamy do miasteczka Selvino, kilkanaście tysięcy mieszkańców i wszyscy na ulicach. Doping, doping, doping. Czułem się jak kolarz Giro d’Italia. Młodzi i starsi, dzieci i dziadkowie, niesamowite !
Śmieci na trasie nie widziałem, kolejne pozytywne zaskoczenie. Nie wiem jak było z tyłu stawki ale biegnąc w pierwszej trzydziestce znalazłem tylko dwa opakowania po żelach. Czyścioszki :)
Na drugim przepaku ( 96 km ) stwierdziłem że szybko zjem, wypiłem espresso i pobiegłem dalej, czas na punkcie ok. 6 minut. Zacząłem przyspieszać. Czułem już że jak się nie połamię to do mety powinienem dobiec poniżej 35 godzin. Czułem się dobrze, powrócił apetyt którego nie miałem w nocy. Lubię przyspieszać pod koniec trasy ale to co się stało to mnie prawie przerosło. Na 12 km przed metą zrównała się ze mną dziewczyna, patrzę na numer startowy i widzę zielone tło czyli trasa OUT. Osz kurka, wyprzedzi mnie ! Włoszka i to bez kijków ! Po moim trupie ! No i zacząłem jej odchodzić, na szczęście trasa była już szutrowo-asfaltowa, miejscami techniczna ale musiałem cały czas biec. Z górki i na prostej tempo poniżej 5:00 ! Pod górkę trucht. Odstawiłem ją na ok. 300 m i tak już kontrolowałem do mety. Ile mnie to zdrowia i wysiłku kosztowało, bałem się że padnę po drodze z wycieńczenia. Słońce zaszło za chmury, zerwał się wiatr, odżyłem. Wbiegłem do Bergamo ale do mety było jeszcze ok. 3 km. Meta umiejscowiona w historycznej dzielnicy City Alta. Towarzyszył mi Litwin z krótszego dystansu. Cały czas przyspieszałem, była moc. Kibice skandowali. Wbiegłem na metę i odpompowałem jeszcze 10 pompek. Spiker coś mówił ale go nie rozumiałem, byłem jak w transie ! Medalu nie ma bo nie dawali, w sumie ich nie kolekcjonuję a więc mniejsza strata. Była za to koszulka finiszera.
Czas na mecie 34 godz, 48 min.
30 miejsce wśród mężczyzn.
Wystartowało 309 osób, dobiegło 40%

Chciałbym podziękować rodzinie za wsparcie i wyrozumiałość, wszystkim znajomym za doping. Dziękuję
Marcin