Aktualności

Półmaratońska jesień - relacja Sebastiana z Kościana

6 listopada 2017 r.
Nie pobiegłem maratonu tej jesieni. Drobne problemy zdrowotne i w związku z tym obietnica dana lepszej połowie, że nie będę biegł maratonu, wymusiły na mnie zmianę strategii na start docelowy. Wybór był dość oczywisty, bo i termin pozwalający zrobić plan jaki również trasa na której można powalczyć. Kościański półmaraton. XIII edycja tego biegu, który mogę bez przesady stwierdzić jest przygotowany bardzo profesjonalnie. Chwała organizatorom, że nie idą na ilość i cały czasu utrzymują limit zgłoszeń. Mieszkańcy też są bardzo przyjaźni biegaczom, praktycznie na całej długości trasy stali kibice i zagrzewali zawodników do walki. Pogoda jak na listopad rewelacyjna, 13 stopni, bezchmurne niebo.
Do biegu zacząłem się przygotowywać od początku września. Początkowo plan był taki aby poprawić życiówkę z Leszna (1:34:31). Podszedłem trochę inaczej do przygotowań. Zacząłem robić treningi szybkościowe a nie tylko biegi ciągłe z zakładanym tempem. Plan (dzięki Artur), zakładał 2 akcenty w tygodniu. Okazało się, że to było kluczem do wzrostu formy, bo tempa biegów ciągłych automatycznie podskoczyły. W drugiej połowie września wystartowałem w XXXVI Łowickim Półmaratonie Jesieni i bez większych trudności wyrównałem swój RŻ. Później życiówka na 10km i myśl może by spróbować spełnić jedno z marzeń biegowych, czyli 1:30? Treningi szły dobrze więc podjąłem to ryzyko.
Stoję na starcie przy pacemakerach na 1:30. Koncentruję się, myśli rozbiegane. Byle nie za szybko zacząć. Strzał startera, lecimy. Trzymam się parę metrów za zajączkami próbuję złapać rytm i włączyć autopilota. Po trzech km wyprzedzam balony i decyduję się na bieg solo. Co jakiż czas dobiega mnie głos jednego z pacemakerów, który prowadzi pokaźną grupę. Boję się odwrócić, żeby nie patrzeć jak są blisko. Na 7,5 km jest zawrotka, widzę,że są jakieś 100-150 metrów za mną. Jest fajnie, ale nie pozwalam sobie na dekoncentrację. 10km wchodzi w 41:56. Nie wiem co jest na tym kilometrze ale, zarówno dziesiąty jak i dwudziesty pobiegłem najwolniej. Drugie kółko, stawka jest już rozciągnięta, wyprzedzam pojedyncze osoby. Pocieszające jest to , że nie słyszę zająców za sobą. Znów zawrotka, są jakieś 250-300 za mną. To jest około 17 kilometra. Jest dobrze byle tylko utrzymać. Zaczynam wydawać odgłosy pojazdów napędzanych parą. Ostatnie kółko na starówce prosta w dół, spoglądam na zegarek, 1:30 na pewno będzie, kwestia ile da się urwać. Prawie „ślepnę” na końcówce, dobrze że wcelowałem w wąską metę. Dowlekam się do stoiska z herbatą, która stawia mnie na nogi. Obsługa na bieżąco wywiesza wyniki na tablicy, sprawdzam i okazuje się, że nawet udało się złamać 1:29. Wynik 1:28:53 przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Piję kolejną herbatę i czekam na kolegów.
Trochę szkoda mi tego jesiennego maratonu, bo to jednak najważniejszy dystans i cel któremu podporządkowane jest całe moje bieganie. Z drugiej strony „rekompensata” w postaci życiówek na 5,10 i w połówce równoważy brak finiszu na królewskim dystansie.