Aktualności

Maraton Dębno - relacja Sebastiana

5 kwietnia 2017 r.
Truizmem jest stwierdzenie „Jak sobie wytrenujesz, tak sobie pobiegniesz” Zawsze jest jednak jakiś element ryzyka i nigdy nie można do końca być pewnym, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Na szczęście w tym przypadku mogę powiedzieć, że czynniki zależne ode mnie zostały spełnione a szczęście też sobie „zorganizowałem”.
Początkowo założenia na ten bieg były takie, żeby złamać 3:40, co oznaczało bieg średnim tempem 5:12. Plan rozpocząłem pod koniec listopada mając za sobą 2 miesiące całkiem przyzwoicie przetrenowane z dobrymi startami w Kościanie i Bełchatowie. W miarę upływu czasu okazało się, że raczej będę w stanie pobiec trochę szybciej a „czynniki wyższe” sugerowały nawet próbę ataku na 3:30. Obawiałem się tego ryzyka choć w głębi serca marzyłem i nadal marzę o tym wyniku. Treningi szły zgodnie z planem, niejako po drodze poprawiłem swój czas w półmaratonie, ostatnie 2 tygodnie to już szlif formy i nagle okazało się, że siedzę w samochodzie z Jędrkiem i Arturem, zmierzając na zachód. Do Dębna jest kawał drogi więc wybraliśmy opcję z noclegiem.
Okazało się, że w hotelu odbywało się wesele, więc wieczór umilały nam, jakże obecnie poprawne politycznie dźwięki „disco polo” Na kolację makaron i paczka ciastek, obejrzeliśmy trzecią część Hobbita, poczytałem trochę i spać. O 7 pobudka, na śniadanie dla odmiany spaghetti, już bez ciastek.
Za oknem prawie bezchmurnie i niestety ciepło. Podczas krótkiej rozgrzewki, plan aby biec na 3:30 odkładam na następny raz. Postanawiam trzymać się założeń czyli 3:35, a w razie poważniejszych problemów zrealizować plan minimum czyli 3:40.
Startujemy, początek oczywiście szarpany, ale w miarę szybko stabilizuję tempo i włączam „autopilota”. Na początek 2 małe pętle po mieście, dość szybko robi się luźno, masa biegaczy mnie wyprzedza, nie poddaję się pokusie przyspieszenia i biegnę swoje. W okolicy 10 km wyruszamy na pierwszą duża pętlę. Punkty odświeżania były umiejscowione chyba co 3 km, więc nie groziło mi odwodnienie a słoneczko zaczynało przygrzewać. Do 21 km docieram bez żadnych sensacji w czasie 1:47:07, wiec zgodnie z planem. Pamiętam, że to dopiero połowa w dodatku łatwiejsza. Kolejna mała pętelka i po raz drugi wybiegam za miasto. Przy znaczniku 27 kilometra zaświtała mi myśl, że do końca został dystans mojego zwykłego treningu i tak naprawdę to jeszcze tylko godzina i piętnaście minut biegu. Czułem się świetnie nic nie wybijało mnie rytmu. Po 30 km nie ma oznak ściany a od 34 km zaczynam „hurtowo” wyprzedzać kolejnych biegaczy. Coś takiego naprawdę uskrzydla i zacząłem wierzyć, że dobry rezultat jest w zasięgu. Powrót do miasta i po raz ostatni mała pętla. Zostało 3 km biegu. Znów mówię sobie, że to tylko 15 minut. Kiedy dobiegłem do znacznika 41 km i została ostatnia prosta do mety nic już nie mogło mnie zatrzymać. Ostatni kilometr pokonuję w 4:55 i wpadam na metę.
Czas końcowy to 3:33:43. Cieszę się, że nie zaryzykowałem biegu z pacemakerami na 3:30 bo mógłbym zapłacić za to o wiele gorszym rezultatem. A tak przebiegłem całe zawody jak po sznurku, przekraczając plan optimum. Nie można być zbyt zachłannym. Na jesieni też są fajne biegi.
Około 2 godzin zajmuje nam zebranie się do kupy, zapakowanie do samochodu i jazda do Sieradza. W domu jestem parę minut po północy ( i dwóch kebabach).
I to wszystko, trochę odpoczynku i trzeba wracać do treningów. Zadanie wykonane.
Pozdrawiam
Sebastian
profil