Aktualności

Relacja Jędrka z Biegu Ulicą Piotrkowską

29 maja 2016 r.
Miałem tradycyjnie napisać relacje z biegu, jak to już mam w swoim zwyczaju. Nikt jeszcze nie określił czy zwyczaj ten nie jest przypadkiem jednym z tych przyrównywanych do alkoholu, czy palenia papierosów. Może jest to zwykła rutyna, której człowiek po pewnym czasie po prostu ulega i traktuje jak coś normalnego. Nie potrafię tego określić, więc po prostu coś napiszę, a co mi kuźwa szkodzi…
Cały ten tydzień, która właśnie mija, jest pierwszym tygodniem, który w pełni przetrenowałem od końcówki stycznia tego roku. Ale ten czas leci… Wszystko nie wynikało jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać z mojego lenistwa. Jest to efekt kontuzji, która ciągnęła się za mną jak… jak nie wiem co, o! Najkrócej rzecz ujmując, niech ten stan rzeczy, który trwa, zostanie jak najdłużej.
Na 14. Edycję biegu ulicą Piotrkowską zapisałem się pod wpływem presji, ale presji samego siebie. Start w tej imprezie zaliczyłem w poprzednich dwóch latach i uświadomiłem sobie z czasem, że coraz mniej przemawiają do mnie tego typu imprezy, gdzie wedle mojej subiektywnej opinii, bieganie idzie trochę w masówkę. Niech nikt nie zrozumie mnie źle, super, że tyle ludzi uprawia sport i dba o siebie! Chodzi mi bardziej o to podejście do szarych biegaczy. Choć w Łodzi nie jest to jeszcze takie złe, to jednak wolę te biegi kameralne, które mają ten swój niepowtarzalny urok. Piszę to, bo to moja relacja i mogę, a co! Choć faktem jest, że pewnie i tak jeszcze nieraz się wybiorę z Sieradz Biega na tego typu imprezę. Bez sensu, prawda? Wracając do presji. Na bieg zapisało się przeszło piętnaście osób z mojej rodziny biegowej, a gdzie jadą Niebiescy w licznym gronie, czuję wewnętrzny obowiązek bycia z nimi. Więc się zapisała, ciekawa historia, prawda?
Nie był to dla mnie bieg priorytetowy, w którym za wszelką cenę chciałem coś ugrać. Nie trenowałem, dopiero co powracam, a więc był to bieg na zaliczenie. Ale mądra główka jak to ma w swoim zwyczaju pomyślała, że ukręci coś z tego gówna, a nuż widelec… Dupa tam, duchota mnie zabiła. Taa, chciałbym… Po prostu nie byłem przygotowany na to co chciało osiągnąć serce, waleczny skurczybyk! O samym biegu nie będę się rozpisywać, bo nie ma o czym. Zacząłem za mocno, potem zdechłem, a na koniec jeszcze powalczyłem nie wiadomo z czym i zakończyłem z czasem 45:56, czyli bardzo przyzwoitym. Tak, jestem z tego czasu bardzo zadowolony! A jeszcze bardziej z faktu, że byłem ~600 osobom na mecie z bliska 4000 osób, które ukończyły ten bieg!
Jak mówiłem, o samym biegu za dużo nie ma, po prostu był i będzie następny. Na dobitkę dzień po, zaliczyłem 14km treningu i jestem zwyczajnie zmęczony i nic mi się nie chcę. Wyprzedzając szyderstwa, napisałem to w wyniku podświadomości, która zwyczajnie kocha pisać i dzielić się tym z innymi. A wszystko to piszę przy kolejnej porcji kurczaka i ryżu (ziroł monotonia!), by po przymusowej przerwie wrócić jeszcze silniejszym! Zanim padnę pyskiem na klawiaturę wciskając przypadkowe klawisze, chciałbym jeszcze przejść do ‘podsumowania.’
Uwielbiam te nasze wyjazdy w tak licznej obsadzie, tego po prostu nie da się opisać. Z osobami z Sieradz Biega czuję się na nich jak z rodziną, więc dziękuję, że jesteście . Marek, zgodnie z obietnicą, dałeś radę i wygrałeś walkę z okiem! Jak coś to spoko, masz jeszcze drugie! Marcin, podjąłeś rękawice w nierównym starcu z ‘maćkiem’, ale wierzę, że go pokonasz! A już całkiem poważnie, gratulacje dla wszystkich osób aktywnie spędzających czas wolny. Pozdrawiam wszystkich znajomych z którymi miałem okazję się spotkać przed, w trakcie oraz po biegu, oraz tych z którymi takowej okazji nie miałem. Do zobaczenia na kolejnych imprezach!

Jędrek