Aktualności

Jestem maratończykiem - relacja Piotrka z debiutu w maratonie

22 września 2015 r.
Jestem maratończykiem...
Ponad tydzień temu przebiegłem swój pierwszy w życiu maraton. To coś szczególnego, inny stopień biegowego wtajemniczenia :).
W plan treningowy do maratonu wszedłem w maju zaraz po Biegu Ulica Piotrkowską 10km.
Pierwsze tygodnie to łagodne wprowadzenie do ciężkich treningów wytrzymałościowych, które na mnie czekały... Biegałem sobie po 10, 15, 25 km po okolicznych trasach podziwiając przyrodę i ciesząc sie, że juz niedługo wystartuje na tym królewskim dystansie... Nadszedł lipiec, upały i cięzkie treningi. Wykonywałem je ,,zgodnie z książką" dostajac nieźle w kość. Różne wówczas miałem myśli... że to jednak nie dla mnie, że to ciężki i wyczerpujący dystans i takie tam...ale robiłem swoje w pocie czoła. Któregos sierpniowego popołudnia miałem jeden z ważniejszych treningów z mojego planu 30km. Postanowiłem to zrobić po pracy... prosto z pracy. Na dyżur pojechałem pociągiem, zabrałem spodenki, koszulkę i drugi mały plecak biegowy, w który mieści się tylko bukłak z wodą, telefon i jakaś odżywka. O 18 zdałem dyżur koledze, już ,,umundurowany" do biegu..... Pobiegłem zaplanowaną wcześniej trasą. Już od pierwszych kilometrów coś nie grało, nie mogłem swobodnie utrzymać tempa, gorączka sierpniowych upałów dawała sie we znaki.... Nie wiem co sie wtedy stało ale ten trening to była dla mnie chłosta... bez sił, bez wody w plecaku i...bez pozytywnej motywacji dotarłem do Sieradza. Co prawda o planowanym czasie ale nie widziałem siebie wtedy na mecie maratonu... Miałem nawet myśli by się wycofać ze startu i spróbować wiosną 2016. Na całe szczęście kontynuowałem plan treningowy, upały trochę odpuściły, treningi szły mi coraz lepiej... Po cichutku wkradała się do mojej świadomości nadzieja, że coś może z tego być :)....
13 wrzesnia 2015 g,4:30 pobudka, kawa, bułka z dżemem, banan... Z żoną i sąsiadami pakujemy sie do auta i ruszamy do Wrocławia. Na miejscu spotkałem przyjaciół z mojej grupy biegowej, odebrałem pakiet startowy. Mocowanie numeru, rozgrzewka, ostatnie uwagi, żarty.... nogi mi drżały, atmosfera takiego biegu z kilkoma tysiacami zawodników jest niesamowita. Godz. 9:00 strzał startera, euforia tłumu, zawodników, kibiców i...ruszamy w tą niezwykłą podróż... 42km i 195metrów ulicami tego urokliwego miasta przed nami...
Biegliśmy w trójkę : ja, Marcin i Tomek, koledzy z grupy. Zakładaliśmy podobny wynik na mecie więc postanowiliśmy to zrobić wspólnymi siłami. Marcin miał precyzyjnie rozpisany plan biegu na koncowy wynik 3godz 39 minut i 59 sekund. Hmmmm... plan wspaniały. Chciałem złamać 4 godziny, to był mój debiut. Po cichu liczyłem, że z Bożą pomocą zbliżę się do tego czasu z wyliczen Marcina....
Pierwsze kilometry to swobodny bieg, rozmowy, śmiechy wkoło, podziwianie okolicy, zawieranie znajomości... Swietna, biegowo-rozrywkowa atmosfera. Po kilku kilometrach sprawdzamy swój puls.. u mnie 147, Marcin 146, Tomek....170. Spojrzeliśmy po sobie... Tomek kilka dni przed startem borykał się z przeziębieniem, wystartował osmarkany i z chrypką... Wszystko było jasne, nie namawialiśmy go. Trzeba odróżnić wspieranie w chwili słabości od nagabywania do biegu kiedy organizm ma kłopoty. Przybiliśmy ,,piątki" i Tomek zwolnił....
Biegliśmy w narastającym tempie odliczając kolejne kilometry, punkty z wodą, bananami, czekoladą.... kurde Ciechocinek...pomyślałem :)
Zbliżało się południe, słońce coraz bardziej doskwierało, temperatura na wyświetlaczach nad ulicą 27 stopni. Wbiegałem w każdą kurtynę wodną, polewałem się wodą na każdym punkcie... Oddech już ciężki, rozmowy wokół już dawno ucichły, słychać tylko miarowy stukot tysięcy butów i charakterystyczny chrupot plastikowych kubków na punktach... 32 kilometr.. Marcin oznajmia że zwalnia, spojrzałem na niego, to doświadczony biegacz, za miesiąc ma następny maraton, ważniejszy dla niego... Ok, mówię... zmieniliśmy swoje tempa w ciszy... Ogladałem się jeszcze chwilę czy nie zmienił zdania....
34 kilometr, już spory ból w płucach i brak czucia w nogach... Myślę sobie fajnie, przecież teraz większość mięsni powinna mnie nieźle napierdzielać a ja ich nie czuję :) ....
Rozglądam się niecierpliwie, szukam żony, miała być w okolicy 35 km. 37 kilometr...biegnę już z lekko zwieszoną głową ale trzymam narastające tempo. Nagle : Piesiu! Piesiu! :) :) :) widzę żonę i sąsiadów, uśmiecham się, macham rękoma. Co chcesz krzyczy żona trzymając w dłoniach żele energetyczne i flakonik z magnezem na skurcze.... Chcę buziaka, krzyczę i podbiegam, całuję i... lecę dalej :) .... To był mój najszybszy kilometr 4:57 :) Potem ... hmmm no właśnie .. potem wróciło czucie w nogach, ból jak cholera, nogi z waty a tu 39 km. Na 41 km dorwała mnie ta legendarna ,,ściana". Zwolniłem ale się nie poddałem. Jednak to był mój najwolniejszy kilometr 5:36. Zbliżając się do mety na ponad kilometr było słychać spikera, muzykę, wrzawę...Przyspieszyłem ile tylko mogłem. Wbiegam na metę, szczęśliwy, uśmiechnięty, wypompowany.... Czas 3godz 40minut 12 sekund... Brakło 13 sekund do zrealizowania planu z rozpiski Marcina... Ech tam mysle sobie, innym razem. Najważniejsze, że to zrobiłem.... jestem maratończykiem :)
Piotr Wróblewski
blog Piotrka