Aktualności

Relacja Marcina z Orlen Warsaw Marathon

27 kwietnia 2015 r.
Start w Orlen Warsaw Maraton nie był w moim planie na ten rok, nawet nie był w planie na przyszły rok . Pakiet startowy wygrałem w konkursie tydzień temu i musiałem podjąć szybką decyzje, czy dwa tygodnie wystarczy na regenerację po udanym starcie w maratonie w Dębnie.
Podjąłem decyzję że pobiegnę, ale na luzie, bez spinki i taki był plan. Tydzień do zawodów a ja nawet nie byłem przejęty, lizałem jeszcze rany po Dębnie ;) Miałem na koncie raptem dwa treningi, ok 10 i 20 km. Zrobiłem w środę jeszcze spokojnie dyszkę i to by było na tyle, czy wystarczy ?
Dieta na kilka dni przed startem różniła się od codziennej, na każdy posiłek postanowiłem jeść makaron i tak aż do soboty z małym wyjątkiem, w piątek nie mogłem się opanować kuszącemu zapachowi swojskiej, jeszcze ciepłej kiełbasy z domowej produkcji ;)
Na sobotę po południu zaplanowałem wyjazd do Warszawy. Pakiet miałem już odebrany przez kolegę Mirka ( serdecznie jeszcze raz pozdrawiam ) a więc nie musiałem się spieszyć. Nocleg miałem zapewniony także przez niego a więc "full wypas" Szybka kolacja , oczywiście makaron i pogaduchy na temat biegu, biegów i taktyki. W głowie urodziło się, a może tak Negative Split ? Nigdy nie biegałem z narastającym tempem, lubię eksperymentować .Szybka kalkulacja i jest decyzja. Biegnę 0-3 km w tempie 5:05, kolejne kilometry do 14 km w tempie 5:00. Od 15 do 28 w tempie 4:56 a od 29 km w tempie 4:51 i tak już do końca. Planowane przybycie wg kalkulatora 3'28'30 ( wziąłem poprawkę na korki przy punktach żywieniowych i ewentualne korzystanie z toalety )
Wstałem w niedzielę rano o 6, kawka i dwie bułeczki z miodem przegryzane bananem i na deser baton energetyczny powinny wystarczyć. W kieszeni cztery żele przygotowane na 8, 16, 24 i 32 kilometr a na 15 i 25 tabletki do ssania.
Z Mirkiem udaliśmy się na kolejkę podmiejską ( środki komunikacji dla zawodników w Warszawie były za darmo za okazaniem numeru startowego ) i udaliśmy się w kierunku stadionu narodowego.
Po przybyciu na miejsce wielkie "łał" ! Zawodników, kibiców, obsługę można liczyć w tysiącach. Wejście na miasteczko tylko dla zawodników. Wielkie namioty przygotowane na depozyt, przebieralnie robią wrażenie. Obsługa każdego uczestnika załatwia ekspresowo. Przebieramy się, szybka fotka i zdajemy worki do depozytu.
Udajemy się na linię startu 40 minut przed rozpoczęciem i rozchodzimy się z kolegą w swoje sektory. Postanawiam zrobić rozgrzewkę, trochę potruchtać i się rozciągnąć. Znalazłem swoją strefę ( 3'30 - 3'45 ), do startu pozostało kilkanaście minut. Dla mnie to czas na medytację ;)
Start, balony w górę i jedziemy. Na początku troszkę tłoczno, trzeba się przeciskać ale to tylko przez 2 km. Tempo utrzymuję. Staram się pić na każdym punkcie, a te , rozlokowane co ok 3,5-5 km. Woda , izotonik, mokra gąbka, banany i czekolada, jest w czym przebierać. Pomiary czasu co 5 km . Na trasie oczywiście kibice ale miałem wrażenie że było ich mało, rok temu w Łodzi było ich więcej a to jak wiadomo trzecia noga biegacza ;) Były za to kapele rockowe, chyba 33 o ile dobrze pamiętam które dopingowały swoją muzyką, super sprawa , od razu przypomniał mi się połmaraton w Bydgoszczy 2014.
Od początku zawodów mżyło, niebo zachmurzone, biegło się lekko. Czas na "połówce" 1'46'08 szybka analiza i coś mi wychodzi że za wolno no ale przecież mam przyspieszać od 29 km. Ok 200 m przede mną baloniki na 3'30 a więc nie jest źle.
22 km trasy po lewej stronie ktoś wystawia swój stolik i polewa wodę do kubków, miły gest mieszkańców dla spragnionych. Tak patrzę i twarz jakaś znajoma, głos, to Tomasz LIS polewa wodę do kubków . Szybkie pozdrowienia, podziękowania i dalej w drogę. Na 23 km ktoś do mnie woła, odwracam się i poznaję kolegę z pracy w Nowym Glinniku. Pobiegliśmy razem ok kilometra, szybka rozmowa jaki czas planuje i się rozstaliśmy.
Od 12 kilometra zaczęły mnie pobolewać kolana, obydwa na raz. Zacząłem myśleć co się mogło stać, w głowie od razu pojawił się DNF ale nie, nie może nic się stać. 35 kilometr, kontrola tempa na zegarku i jest coraz gorzej, spada. Kolana bolą coraz mocniej, postanawiam 100 m przejść. Czyżby ściana? Nie, to nie może być to ale chyba jednak...Idę, biegnę, biegnę, idę. Ostatnie 7 km jest ciężkie. Podłączam się do dwóch biegaczy, jeden z nich biegnie a drugi go zającuje. Cały czas coś mówi, pośpiesza, motywuje, opieprza ;) W to mi graj, trzymam się ich. Na moście Świętokrzystkim kolejny kryzys a to bodajże 41 km. Idę, nogi jak z ołowiu, nie mogę ich zgiąć w kolanach, czuję się jakbym szedł na szczudłach. 100 m marszu i zryw, teraz już wiem że meta jest blisko. Przed metą w tłumie kibiców słyszę głośne dopingowanie, to siostra z synami mnie wspiera na ostatnich metrach.
Wbiegam na metę z czasem 3'38'01
Zadowolony że udało się ukończyć, trochę zły że taktyka nie wyszła ale wiem co musze naprawić na przyszłość. Tłumaczę sobie że to 2 tygodnie po Dębnie...jestem wytłumaczony ;)

Podsumowując:
Impreza bardzo udana. Organizacja, miasteczko maratońskie, odżywianie na najwyższym poziomie. Pierwszy raz nie stałem w kolejce do toi-toia, były wszędzie. Pakiety startowe bardzo bogate.
Polecam wszystkim niezdecydowanym. Jeszcze kiedyś tam zawitam :)